Eurokraci w sklepie RTV-AGD


|

Tzw. organizacje ekologiczne nie tylko hamują krajowe procesy inwestycyjne przez udział w postępowaniach administracyjnych, w trakcie których wykorzystują przepisy procedury administracyjnej do obstrukcji i wkładania kija w szprychy inwestorom. Doświadczenie pokazuje, że walczą tak długo (tj. tak długo „realizują swe cele statutowe”), aż postawiony pod ścianą, doprowadzony do ostateczności przedsiębiorca wesprze ich niemałą dotacją.

Ofiarą działania ekofanatyków i innych zielonych naciągaczy padają również przepisy prawa materialnego. Szczególnie podatnym gruntem na rozkwit eko-absurdów jest prawo unijne – biurokracja europejska dba, by nasze odkurzacze, żarówki oraz inne sprzęty użytku domowego były eco-friendly.

W ostatnim wpisie o wymownym tytule „Potrzeba regulacji hamującej ekoterroryzm” (http://blog.lpig.pl/2014/08/potrzeba-regulacji-hamujacej-ekoterroryzm/) Michał Jabłoński poruszył niezmiernie istotny problem. Autor stawia tezę mocną, niepoprawną i oburzającą. Tym bardziej niepokojącą, że prawdziwą.

Spora cześć organizacji ekologicznych stosuje tzw. ekoszantaż – hamuje procesy inwestycyjne przez udział w postępowaniach administracyjnych, w trakcie których wykorzystuje przepisy procedury administracyjnej dla obstrukcji i wkładania kija w szprychy inwestorom. Doświadczenie pokazuje, że walczą tak długo (tj. tak długo „realizują swe cele statutowe”), aż postawiony pod ścianą, doprowadzony do ostateczności przedsiębiorca wesprze ich niemałą dotacją.

Efektem jest sytuacja, w której ekologizm przestaje być pracą u podstaw grupy zapaleńców, którzy poświęcają swój czas dla idei. Idei ochrony środowiska, z którą generalnie trudno się nie zgadzać, a ewentualne spory budzić mogą podejmowane środki oraz radykalizm głoszonych haseł (zaryzykować można twierdzenie, że o ile pod sporą częścią haseł tzw. ekologizmu płytkiego – „shallow ecology” podpisałaby się zdecydowana większość obywateli, filozofia ekologizmu głębokiego – „deep ecology” budziłaby już powszechne zastrzeżenia). To już nie jest walka o powietrze wolne od nadmiaru spalin, czystą wodę w rzece, czy zachowanie lokalnego mikroklimatu. Coraz częściej jest to potężny i agresywny biznes, a tzw. organizacje ekologiczne to „profesjonalnie zorganizowane, na wzór wielkich korporacji prawniczych, struktury finansowane przez donatorów (w tym zagranicznych), których intencje mogą być różne”.

O ile Laboratorium na ogół z dużą ostrożnością podchodzi do propozycji zmian legislacyjnych i dystansuje się od prostych wyobrażeń na zasadzie: „konkretny problem społeczny – interwencja ustawodawcy – rozwiązanie problemu”, wobec aktualnego stanu normatywnego (w którym organizacje ekologiczne są nadmiernie uprzywilejowane) oraz coraz bardziej bezczelnych praktyk ekoterroryzmu, postulaty de lege ferenda wydają się w tej dziedzinie sensowne.

Przepisy nadużywane przez zielonych hochsztaplerów, którzy żerowanie na inwestorach uczynili sposobem na życie (i całkiem sensownego zarabianie) – powinny zniknąć lub przynajmniej zostać zmodyfikowane.

Ale to tylko wierzchołek góry lodowej…

Poza krajowymi przepisami proceduralnymi, ofiarą działania ekofanatyków i innych zielonych naciągaczy padają również przepisy prawa materialnego. Szczególnie podatnym gruntem na rozkwit eko-absurdów jest prawo unijne – biurokracja europejska dba, by nasze odkurzacze, żarówki i inne sprzęty użytku domowego były eco-friendly.

Niedawno media informowały (na ogół z pełnym zrozumieniem, a nawet nieskrywanym zadowoleniem) o wejściu w życie nowych regulacji unijnych, które zakazują sprzedaży klasycznych żarówek o mocy 75 watów. Zastąpią je tzw. „energooszczędne”. „Żarówkowa rewolucja” wybuchła kilka lat temu – już od 1 września 2009 r. rozpoczął się proces wycofywania z rynku (rzekomo wolnego) żarówek o mocy 100 watów, od 1 września 2011 r. obowiązuje zakaz wprowadzania do sprzedaży żarówek 60-watowych, a od 1 września 2012 r. – żarówek 40- i 25-watowych. Żarówki halogenowe klasy C mają być wycofane w 2016 r.

Uzasadnieniem tych wszystkich zmian jest oczywiście konieczność redukcji emisji dwutlenku węgla.

Nie ma znaczenia, że dozwolone energooszczędne świetlówki są przeciętnie kilkakrotnie (a nawet ponad dziesięciokrotnie) droższe – przecież biurokracja unijna troszczy się o losy świata, a nie rzeczy tak błahe, jak sytuacja materialna jakiegoś Kowalskiego z biednej i zacofanej Polski. Ekolodzy i lobbyści firm wyspecjalizowanych w produkcji energooszczędnych żarówek vs. obywatele Unii – to pojedynek, którego rozstrzygnięcie łatwo przewidzieć.

Żarówki żarówkami, ale w Unii – jak powszechnie wiadomo – nie wolno dyskryminować. Nie może być tak, że swoje wywalczyli tylko producenci eko-żarówek. O własne interesy upomnieli się, wykorzystując podobne argumenty o potrzebie ochrony klimatu, producenci innych sprzętów.

Teraz czas na odkurzacze. Od września nie będzie można produkować odkurzaczy, które mają moc silnika wyższą niż 1600 watów. W 2017 r. maksymalna moc silnika zostanie obniżona do 900 watów. Omawiane przepisy określają m.in. takie kwestie jak dopuszczalny poziom reemisji kurzu i inne absurdy… Efekt podobny: zauważalny wzrost cen przy niższej wydajności nowego sprzętu.

Żarówki i odkurzacze to tylko niewielka część domowego wyposażenia współczesnego Europejczyka. Innymi sprzętami także interesuje się Unia. Temat będzie zatem kontynuowany w niedalekiej przyszłości.

Krzysztof Koźmiński

Krzysztof Koźmiński

k.kozminski@lpig.pl

Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego oraz Akademii Artes Liberales (Międzyuczelnianych Indywidualnych Studiów Humanistycznych), gdzie studiował filozofię, socjologię i nauki polityczne. Doktor nauk prawnych, wykładowca i pracownik naukowy Wydziału Prawa UW. Starszy prawnik w uznanej warszawskiej kancelarii prawnej. Ekspert organizacji pozarządowych. Specjalizuje się w prawie konstytucyjnym oraz administracyjnym. Autor licznych publikacji naukowych. Prezes zarządu Laboratorium Prawa i Gospodarki